Rozmowa z Ewą Wrzos

 

Zachwyt to mój ulubiony stan. Niektórzy podśmiewają się ze mnie, że wszystko wokół mi się podoba i reaguję jak dziecko.

Rozmowa z Ewą Wrzos

 

Ewa Wrzos, wieloletnia nauczycielka Art Of Living, opowiedziała nam o nocnych rejsach na bezludną wyspę, o ulubionym miejscu w Warszawie i o tym co ją zachwyca. W fundacji jest zarówno uczniem na ścieżce jak i nauczycielem kursów Happiness Program oraz Sri Sri Yogi. Od siedmiu lat prowadzi kursy zaawansowane Sri Sri Yoga II, sesje regularne, warsztaty wyjazdowe
i prezentacje.

 

Kim jesteś z zawodu?

Z zawodu jestem absolwentką Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Pracowałam zawodowo w kilku czasopismach oraz wraz z mężem prowadziłam własną firmę
o profilu konserwacji zabytków.

Czy od początku zawodowo związana byłaś z pracą z ludźmi i dla ludzi?

Tak, ale nie takim stopniu i natężeniu jak obecnie. Oczywiście świadomość i cel pracy z ludźmi jest teraz zupełnie inny. Wolontariacki, a nie biznesowy.

Praca z ludźmi to duże wyzwanie, co najbardziej Cię w nich ciekawi?

Bardzo interesujący jest sam kontakt z ludźmi, kiedy w rozmowie wychodzimy poza rutynę życia, mówimy o uczuciach, zakrętach życiowych, pasjach, szczerze dzielimy się sobą.

Myślę, że ich gotowość na doskonalenie się, otwarcie na głębszy i bardziej prawdziwy kontakt, szczera rozmowa, spojrzenie z serca, spokój wewnętrzny, ciekawią mnie ich poglądy
i doświadczenia w relacjach z innymi, a także jak pokonują życiowe przeszkody, czy można im zaufać. Bardzo interesująca jest również manifestacja zewnętrzna przemiany jaka się w nich dokonuje w czasie kursu Art of Living czy Sri Sri yogi. Na twarzy pojawia się promienny uśmiech, są wyluzowani, spontaniczni, wdzięczni…

Jesteś wieloletnią nauczycielką w Art Of Living. Jak tu trafiłaś?

Marzyłam, tęskniłam za filozofią wschodu, za spotkaniami z mędrcami, mistykami, pragnęłam czegoś więcej niż codzienność. Czytałam o jodze, która odkrywa bogactwo własnego wnętrza, że pomaga uspokoić emocje, uśmierzyć bóle kręgosłupa. Znalazłam ogłoszenie w Gazecie Wyborczej o kursie i z marszu znalazłam się w kameralnym gronie podobnych mi osób. To było jedno z najpiękniejszych doświadczeń mego życia. Po wyjściu z zajęć wydawało mi się, że nie idę, ale unoszę się nad ulicą, szczęśliwa i wolna.

Czy pamiętasz jakąś zaskakującą historię z prowadzonych przez Ciebie kursów, którą mogłabyś się z nami podzielić?

Od początku mojego nauczania zasmakowałam w kursach wyjazdowych do ciekawych miejsc na świecie. Tam zdarza się najwięcej przygód i zaskakujących sytuacji. Np. pobyt na riwierze tureckiej obfitował w wyzwania i podziw. Tam ośrodkiem zarządzali tylko mężczyźni, a tu przyjechało dwadzieścia blondynek i mąż jednej z nich, początkowo jako osoba towarzysząca, ale za moją namową zrobił kurs i szczerze dziękował za to. Rano piały nam koguty, prawie jak na wsi w Polsce, ale wokół góry, w dole morze. Teren niezwykle malowniczy, mnóstwo zabytków hellenistycznych. Magią było wejście w nocy na skalistą górę Chimera, gdzie ulatnia się gaz ziemny i góra „płonie”.... siedzieliśmy jak zaczarowani przy ogniskach pod gwiazdami.

Albo nocny rejs na bezludną wyspę, gdzie o wschodzie słońca mieliśmy sesję jogi i medytacji, potem wspólna kąpiel, śniadanie. Obserwuję, że w towarzystwie technik Art of Living wszystkie przeżycia są intensywniejsze i piękniejsze. Tyle było tych wyjazdów… a każdy wniósł coś niezwykłego w życie każdego, dał wszystkim nam wiele lekcji życiowych.

Rejs po Wyspach Kanaryjskich, gdzie codziennie w innym portowym miasteczku trzeba było szybko znaleźć miejsce na poranną sesję. Udawało się. Codziennie inny ogródek jordanowski
z miękkim podłożem służył nam ciszą. Aktywne wyjazdy narciarskie z kursami, wspinanie się na górę Synaj w Egipcie nocą podczas mroźnej zamieci śnieżnej. Na kursie w Cichym pod Tatrami wracając z wędrówki zauważyliśmy jadące na sygnale wozy strażackie. Okazało się, że to nasza chałupa płonie! Chyba moc jogi oszczędziła skrzydło domu z naszymi pokojami i salą kursową. Byliśmy w „szoku”.

Na kursie zagranicznym zaskoczył mnie fakt, że prawie co chwilkę po cichutku poprawiałam tłumacza, nie znając jego języka!!! Wreszcie zaczęłam obracać całą sytuację w żart i wokół ryczeliśmy wszyscy ze śmiechu. Następnego dnia siedziała obok mnie inna tłumaczka i zapanowała harmonia.

Co Cię ostatnio zachwyciło?

Zachwyt to mój ulubiony stan. Niektórzy podśmiewają się ze mnie, że wszystko wokół mi się podoba i reaguję jak dziecko. Lubię czasem uchylić oka i zerknąć na twarze medytujących naprzeciwko mnie joginów. To zachwycający i piękny widok. Zachwyca mnie poranek swoją ciszą
i każdy dzień perspektywą niewiadomej, a także zaskakujące zwroty wydarzeń. Kiedyś to była dla mnie tragedia, że dzieje się coś nie po mojej myśli. Teraz obserwuję w takich momentach siebie
i widzę wielki postęp. Uśmiecham się tylko i wchodzę do nowej gry.

I ostatnie, bardziej codziennie pytanie. Jakie jest Twoje ulubione miejsce w Warszawie?

Las Kabacki o poranku, czy w wiosennym deszczu, kiedy podczas rannego rozruchu rozmawiam
z drzewami, z „niebem”, nasycam się zapachami ziemi i roślin. Jesteśmy tylko my: ja i las.
 

Dziękujemy za rozmowę!